piątek, 20 marca 2015

Rozdział czwarty: To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe ...

 Rok później ...


Po bardzo długim i zbyt pięknym śnie dziewczyna otworzyła błękitne oczy. Leżała w swoim łóżku i zupełnie innym pokoju. Nie było on tak piękny jak w jej wyobraźni. Ciemne zasłony nie pozwalały promykom słońca dotrzeć do pomieszczenia, a ściany były lekko szare z niebieskimi paskami przy suficie. Elficzka wygramoliła się z puchowej (ciemno niebieskiej) pościeli i podeszła do okna - odsłaniając ciężką kotarę i wpuszczając jasne słońce.
- To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe - powiedziała ze smutkiem na głos.
Popatrzała na wiszące na ścianie zdjęcie rodziców. Mamy nigdy nie poznała -pozostał po niej tylko srebrny medalion- a tata zginął pięć miesięcy po tym jak przyjechała pierwszy raz do Vaieres. Po tej tragedii - stała się skryta i nie potrafiła już rozmawiać z nikim. Zatraciła się w walce, ćwiczeniach i zamyśleniach. Była sama i nie chciała by ktokolwiek ją pocieszał. Od śmierci ojca robiła to samo - wstawała, ćwiczyła, jadła,walczyła i od niedawna zaczęła wyjeżdżać na polowania. Miała też problemy ze spaniem, ale elfy stanu ducha pomogły jej i zaczęła spokojnie sypiać. Takie właśnie życie wiodła od kilku miesięcy. Mia podeszła do dębowej szafy i ubrała się w błękitną (kolor żałoby) luźną bluzkę na ramiączkach i jak zawsze czarne leginsy. Włożyła trampki i podeszła do lustra. W gładkiej tafli pojawiła się jasnowłosa dziewczynka z mocno podkrążonymi błękitnym oczami i blado trupią twarzą. Elficzka chwyciła cienie i pomalowała powieki na ciemny odcień podkreślając eyeliner'em oczy - potrafiła już sama się pomalować dzięki Olivii. Była dla niej jak siostra - przez te kilka miesięcy próbowała pocieszać zatraconą w żałobie i smutku Mię, ale na próżno dziewczyna odtrącała pomocną dłoń. Chociaż dziewczyny nie rozmawiały, nie śmiały się tylko leżały na łące za miastem patrząc na Błękitną Lagunę (którą pokazała jej wampirzyca) w głębokiej ciszy to jednak coś je złączyło i sprawiło, że z czasem się zaprzyjaźniły.Rozmawiały. Jednak była to więcej niż przyjaźń - siostrzana  miłość. Zrozumiały, że mogą sobie ufać i na siebie liczyć nawet w bardzo trudnej sytuacji. Olivia codziennie spędzała ten "cichy" czas z Mianellą co spowodowało, że elficzka zrozumiała, że nikt inny nie mógł by tak robić. Więc jedyna osobą z którą Mia rozmawiała był własnie wampirzyca z innym nawet nie chciała przebywać. Po uczesaniu w kok niesfornych, roztrzepanych włosów Bell zeszła do salonu. Nie było w nim żywego ducha.
- Norma. Głodna jestem - powiedziała do siebie po czym ruszyła ku wyjściu.
Wiosenny wiaterek otulał jej zmęczoną twarz i gołe ramiona. Bell wyszła z rzędu 1 i ruszyła do 2 budynku C (stołówki elfów). Rozmyślała przy tym o swoim śnie. Czemu po raz kolejny jest w nim on? - zapytała samą siebie w duchu. I czemu zawsze mnie podrywa? Nienawidzę tego zadufanego w sobie wampira. Nie ma w nim nic co bym mogła pokochać. Dziewczyna dotarła do stołówki, która o tej porze była pusta - własnie dlatego Mia wstawała około południa, kiedy każdy był zajęty swoją pracą - i zjadła śniadanie. Po czym wyszła i ruszyła na trening. Na początku, gdy przybyła do Vaieres trenował ją Alex, ale po śmierci ojca Mia ćwiczyła sama w opuszczonej, starej siłowni na końcu miasta. Po piętnastu minutowym biegu, który był rozgrzewką przed ćwiczeniami Mia stanęła przed szarym (jak wszystkie w tym mieście) budynkiem. Weszła przez tylne okno - drzwi był zamurowane - do małej, ciemnej sali z bieżnią, workiem treningowym i sztangą na której był obciążniki ważące po 2 kilo. Zaczęła jak zawsze od rozciągania przy którym analizowała swoje sny.
- Dlaczego ugryzł mnie zombie i pozostawił niegojącą się ranę? - zapytała sama siebie - Nigdy o tym nie słyszałam. No, ale nie ważne czas potrenować - zagoniła sama siebie i zaczęła walić w ciężki worek treningowy. Na początku uderzała lekko i zgrabnie potem zaczęła walić jakby miała przed sobą coś czego nienawidziła. Po kilkunastu minutach przestała i opadła z sił. Ręce pulsowały jej od mocnego uderzenia, a z czoła lał się pot. Czuła jak spada jej cała energia jak traci zmysły - nic nie słyszała, nie czuła - tylko myślała. Co się ze mną dzieje? - powtarzała w głowie. Nagle ściany pokoju zrobiły się białe, a dokoła niej zaczęła unosić się mgła i jak grom z jasnego nieba pojawiły się zombie. Ich ciała rozpadały się, ale one szył przed siebie - tak jakby to nie miało dla nich znaczenia - prosto na wysoki mur miasta Vaieres. Cała scena zniknęła tak szybko jak się pokazała i wszystko wróciło do normy. Tylko Mia siedziała oszołomiona nie mogąc się ruszyć. Siedziała dłuższą chwile zanim dotarło do niej, że miasto jest w niebezpieczeństwie. Zerwała się szybko na nogi i wyskoczyła z budynku biegną na najbliższe wejście muru. Lecz gdy tylko wytknęła głowę za niego nie zobaczyła żadnego zombie, nic. Zszokowana ruszyła jak najszybciej do budynku władców Vaieres i w niecałe 10 minut już była przy nim.
- Za chwile miasto otoczy istne gniazdo zombie! - krzyknęła wkraczając do gabinetu Richard'a.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się wampir - O ile wiem nikt ze stróżujących nie widział wroga.
- Widziałam na własne oczy! - krzyknęła podchodząc do biurka.
- Jesteś przemęczona i samotna - zaczął, ale elficzka od razu mu przerwała.
- Nie jestem przemęczona!
- Masz problemy ze snem, snujesz się po mieście jak cień i z nikim nie rozmawiasz, dlatego to ci się przewidziało - uspokoił ją.
- Po pierwsze: teraz już sypiam, po drugie skąd pan o tym wie, po trzecie ja naprawdę to wiedziałam proszę mi nie wmawiać, że jestem dziwolągiem!
- Uspokój się i połóż, odpocznij - poradził podchodząc do niej - Powiem elfom ducha, żeby dali ci jakieś mocne napary z ziół - dodał klepiąc ją pokrzepiająco po ramieniu.
- Obejdzie się - odwarknęła wychodząc.
Trzasnęła drzwiami i wybiegła na świeże powietrze.
Biegła ile sił w nogach w stronę kwatery efów. Wpadła do budynku jak burza i pomknęła schodami do pokoju. Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Łzy spływały po jej policzkach mocząc poduszkę. Mia już dawno nie płakała coś w niej pękło pozwalając uwolnić cały żal i smutek - uważali ją za dziwoląga. Wcale taka nie była, naprawdę widziała wroga. Po paru godzinach usnęła zmęczona płaczem śniąc o rodzicach.

*

Obudziła się tak bezbronna, samotna i obolała. Wygramoliła się z pościeli i podeszła do lustra - światło księżyca padało prosto na jej twarz. Miała przekrwione oczy od nadmiernego płaczu, włosy przyklejone do policzków i nabrzmiałą wargę. Podeszła do okna i otworzyła je chcąc odetchnąć świeżym powietrzem lecz to co zobaczyło zmroziło krew w jej żyłach. Na murach stały uzbrojone wampiry strzelając do czegoś za ogrodzeniem. Mia od razu przypomniała sobie o zombie. Złapała stojące w rogu pokoju strzały, łuk i popędziła z pomocą. Na dworze przy głównej bramie w gotowości czekały elfy ziemi i natury. Czekały na odpowiedni moment zniszczenia zombie. Wampiry musiały najpierw pozbawić mocy zombie, a potem elfy wkraczały do akcji niszcząc je w popiół. Wszyscy stali i słuchali przełożonych. Mia zauważyła stojącą na środku Nitę i dwóch innych elfów rodzaju męskiego. Jeden miał na głowie srebrny hełm, który mienił się w blasku księżyca - był to przełożony elfów natury. Obok niego zobaczyła wysokiego, szczupłego młodzieńca. Miał długie, blond włosy i prześliczne (tak pomyślała Bell) błękitne oczy. Obok niego czujny i gotowy stał śnieżnobiały koń. 
- Mianella jesteś - zauważyła Nita, a głowy wszystkich obecnych zwróciły się w jej stronę - Omawiamy plan działania - dodała. 
- Z chęcią pomogę - odparła podchodząc do zgromadzenia - Jaki jest plan?
- Elfy natury będą na zachód od głównej bramy my na wschód. Wampiry podzieliły się podobnie, więc do niech dołączymy. Elfy stanu ducha są na murach pomagają łucznikom z Vaieres. Naszym zadaniem jest tylko zniszczyć zombie. Przypominam elfy ziemi znajdują się jak najdalej od wilkołaków. To na mury - rozkazała.
Wszyscy wbiegli na mury i zaczęli z nich przeskakiwać na druga stronę prosto w wygłodniałe zombie. Mia podążyła w raz z nimi i zanim spostrzegła była w śród przerażających potworów. Naciągnęła łuk i zaczęła strzelać do gnijących wrogów. Trafiła jednego w brzuch, drugiego w ramię - pozbywała ich mocy. Wiedziała, że musi działać, przełożyła łuk przez ramię i podbiegła do rozpadającego się zombie i położyła na nim dłonie  - tak jak się uczyła. Zaczęła mówić na głos elfickie słowa: "Dem benem ferem" co oznaczało zmień się w proch i zombi, który jeszcze przed chwilą tu był zmienił się opadający delikatnie na ziemie proch. Podeszła do drugiego i zrobiła to samo: popiół. Tak zniszczyła kilka zombie, lecz ciągle nadchodziły nowe - silniejsze. Elfy powoli tracił moc, a wrogów ciągle przybywało. Wilkołaki otrząsnęły się z hipnozy i zaczęły walkę. Wampiry miały coraz więcej roboty, a elfy coraz mniej mocy. Walczyli wszyscy z miasta Vaieres: począwszy od kilku letnich dzieci do kilkusetnych dorosłych. Osiemnaście mieszkających tam elfów również zmagało się z wrogami. Wszyscy bronili swojego domu. Mia zabiła kolejnego rozpadającego się zombie i zaczęła strzelać z łuku - pomagając innym. Adrenalina buzująca w jej żyłach maskowała ból, który zadały potwory. Walczyła tak zaciekle skupiona tylko na zombie, że nie zauważyła kiedy coś zwaliło ją od tyłu na kolana.Obróciła się na plecy gotowa do walki, kiedy zobaczyła swojego rywala. Był to śnieżnobiały wilkołak o zielonkawych oczach. Wlepiał w nią ślepia i trzymał ciężką łapę z pazurami na jej nodze z której teraz ciurkiem ciekła krew. Mia chwyciła strzałę, którą upuściła i teraz miała obok siebie i zadała cios. Niestety, wilkołak był przebieglejszy od niej: złapał strzałę drugą łapą tylko lekko się kalecząc. Odrzucił ją i wbił pazury w brzuch elficzki. Ból, który poczuła był niedoniesienia: ostry i przenikliwy. Bluzka, którą miała na sobie stała się czerwona, a z ust powoli wydobywała się krew zalewając płuca. Mia nadal patrzyła na zielone ślepia śnieżnobiałego wilkołaka i powoli położyła rękę na srebrnym medalionie od mamy. Chciała poczuć go ostatni raz ....przed śmiercią. 

___________________________________________________________________________________
Witajcie czytelnicy! Nie było mnie tu prawie dwa miesiące. Niestety zabrakło mi weny i czasu. Lecz udało mi się coś wymyślić. Nie wiem na ile wam się to spodoba, ale trochę pozmieniałam historię. Może wam wytłumaczę. Rozdział pierwszy został i jest początkiem, ale drugi i trzeci to sen Mianelli Bell. Elficzce to wszystko w tych dwóch rozdziałach się śni, chociaż niektóre, rzeczy są prawdą. Jestem pewna, że będziecie wiedzieć które. Kolacja z Alexandrem i te sprawy z nim związane - wszystko to się jej śni. Znak na ręku też. Rozdział czwarty to rzeczywistość. Rok później. Ojciec Mii zginął 5 miesięcy po przyjeździe do Vaieres. Dziewczyna została sama. Zaprzyjaźniła się z Olivią.
Tak więc przedstawiłam wam nowy pomysł. Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze. Musze wiedzieć co sądzicie. Do następnego rozdziału - KittyKat